Powieźci

Farmer
Ałtor: miltenn
---
1.Bardzo dzień dobry! Kciałbym opowiedzieć wam super historię o takim jednym bardzo gościu.
No wienc, on mieszkał w Japońji, w Hinah obok kraju Tadżykistana. Miał tam farmę ze dwoma kórczakami. Pewnego razu jakiś gośćiu powiedział mu:
-Cześć.
Farmer odpowiedział:
-Cześć.
I dodał:
-Dzień dobry.
Ale jakiś gościu nie odpowiedział na Dzień Dobry, bo nie był dobry, tylko zły i powiedział:
-JESTEM BARDZO ZŁY! ZEŚLEM NA CIEBIE ZŁE POTWORY!
Farmer przestraszył się nie na żart i uciekł do domu.
-Dał się wrobić - powiedział ,,zły'' gościu i wziął farmerowi kórczaki - no.
---
Ta historia ma pewien morau. Jaki? Rzeby nie mieć kórczaków, bo zawsze ktoś może je ókraść.

--- 

2.No wienc, farmer kupił se krowy (asz 3) i cieszył się, że jeszcze nikt ich nie ukradł. Nagle przyszedł ten gościu, co ostatnio ukradł mu kórczaki.
-O nie, tym razem nie dam się wpietrusztć - żekł farmer.
-Ja ja ja - powiedział zły gośćiu
-No - odpowiedział farmer.
Tymczasem przyszedł trzeci gościu. Był ,,oj, niewzruszon'' i stał w miejscu.
-Rzebyś wiedział!!! - kłócił się farmer ze złym gościem.
-Ja ja ja!!!
A tymczasem trzeci gościu odwiązał od płotu krowy i uciekł z nimi (asz trzema).
Farmer skapnął się, że nie ma króf dopiero po dwóch minutach kłótni.
-To pa - powiedział zły gościu. I poszedł.
-No nie!!! - wkużył się farmer.
---
No i znowu jest morał. Trzeba było się kłócić z trzecim gościem, to chociaż nie miałby czasu na kradzenie króf.
---

3.No wienc do farmera przyszedł trzeci gościu i powiedział:
-Cześć.
-O nie, tym razem nie dam się wpietruszyć.
I dodał:
-Jesteś głupi - powiedział to żeby wkurzyć trzeciego i rzeby rozpętać kłótnię.
-A ty też!!! - powiedział trzeci gościu i się wkużył. No i farmer z trzecim gościem zaczęli się kłócić.
Tymczasem przyszedł drugi gośćiu, czyli ten ,,zły'', ale farmer go zauważył.
-O żesz ty kradzieju! - powiedział do złego gościa i podszedł do niego. Zły gościu skapnął się, że nie ma nic do ukradzenia i uciekł.
-No to pa - powiedział na pożegnanie.
Tymczasem trzeci gościu oddał jedną z trzech króf i uciekł.
-O! Ale bajer! - zdziwił się farmer kiedy zobaczył krowę.
---
Tym razem nie ma morału.
---

4.Farmer dla ostrożności zbudował mur dookoła farmy. Krowa była bezpieczna..
Ktoś zapukał do muru.
-Cześć - był to głos złego gościa.
-Czego kcesz? - spytał farmer.
-Oddać ci kórczaki.
-Już ci wierzę.
-To dobrze. No to otwórz bramę.
-Ale ja mówiłem, że ci wierzę w sensie że ,,ja ja ja''.
-Aha. W takim razie łaski bez.
I zły gościu poszedł. Farmer wszedł na mur i zobaczył, jak zły gościu odchodzi z dwoma kórczakami.
-Kurde, ale wtopa!!! - wkurzył się farmer. Postanowił na przyszłość otwierać tym, co mówią, że oddają rzeczy.
---
Morał taki, że oszuści nie zawsze oszukują.
---

5.Pewnego razu farmer siedział na farmie.
Nagle ktoś zapukał do muru.
-Cześć - był to głos trzeciego gościa.
-Cześć. Niech zgadnę - przyszłeś oddać mi krowy.
-Trafiłeś w dziesiątkę.
Farmer otworzył drzwi.
-O, widzę, że masz teraz owce.
-No - odpowiedział farmer.
-No dobra, oto twoje krowy.
I oddał mu dwie krowy.
-Dzięki.
A tymczasem przez otwarte drzwi wkradł się zły gościu i ókradł owce (asz 10).
Farmer tego nie zauważył, bo wtedy żegnał trzeciego gościa.
Kiedy wszyscy poszli farmer skapnął się, że nie ma owc.
-Ja nie mogę!!!
---
Morał taki, że oszuści zazwczaj oszukują.

---

6.Pewnego razu do muru zapukał ktoś. Farmer go nie znał.
-Cześć - przywitał go.
-Cześć - odpowiedział farmer - kim jesteś?
-Jestem handlarzem. Sprzedaję kryształy szczęścia. Odpędzają one oszustów i kradzieji.
-O! Przyda się. Ile kosztuje?
-Trzy krowy.
Farmer dał handlarzowi trzy krowy, a handlarz farmerowi kryształ.
-No, chociaż mnie nie okradną - powiedział farmer - teraz muszę znaleść coź, co kryształ będzie chronił. I kupił se trzy krowy za kryształ. Potem się skapnął, że teraz nie ma czym chronić krów.
---
Morał: trzeba szybko się skapać.
---

7.Pewnego razu farmer wybrał się do Tadźykistanu na jarmark i kupił tam za niską cenę 10 owc, 2 kórczaki i 5 koz. Niestety, w murowanej zagrodzie te zwieżęta nie mogły się zmieścić. Farmer wyburzył więc część muru, żeby dobudować więcej. Tymczasem przez zburzony mur wkradł się zły gościu, otworzył od wewnątrz drzwi i uciekł z 10 owcami, 2 kórczakami, 5 kozami i 3 krowami. Farmer po zakończeniu powiększania muru zobaczył, że nie ma zwierząt.
Wyszło tak, że teraz farmer ma obok domu łysą farmę.
-Ale wpietrucha!!!
---
Morał: nieważne, czy masz mało czy dużo zwierząt, i tak będziesz miał mało zwierząt (albo dużo, w przypadku muru).
---

8.Pewnego razu farmer kupił se 5 świń i postanowił jeszcze lepiej je chronić i nie zadzierać z innymi gośćiami.
W tym celu podwyższył dwókrotnie mur, zamurował bramę i stworzył tajne przejśćie w murze - obrotowe drzwi wyglądające jak mur.
No wienc, kiedyś farmer wyszedł z farmy na targ.
Tymczasem zły gościu przechadzał się obok zamurowanej farmy i czytał gazetem. Oparł się o mur, ale trafił w miejsce, w którym jest tajne przejśćie i wyglebał się do tyłu.
-O! Ale bajer! - zdziwił się po czym ukradł 5 świń i uciekł.
Kilka godzin później farmer wrócił z targu, a jak zobaczył, że nie ma świń powiedział:
-NU ZŁODZIEJ POGEDI!
---
Morał: nie należy chodzić na targi.

---

9.Pewnego razu farmer kupił se 5 strusiów i dla bezpieczeństwa rozwalił tajne przejśćie i zastąpił murem. Postanowił wychodzić za farmę z drabiną i podstawiać ją sobie.
No wienc kiedyś farmer poszedł na targ z drabiną. Ale odłożył ją na chwilę bo była nieporęczna. Po zrobieniu zakupów zobaczył, że jej nie ma.
Tymczasem trzeci gośćiu ukradł drabinę farmera, podstawił ją pod mur i ukradł 5 strusiów.
Kilka minut później farmer wrócił wkurzony pod mur farmy i spotkał trzeciego gościa, który powiedział:
-Mogę ci dać moją drabinę - i dał farmerowi jego drabinę.
-Dzięki - podziękował farmer i zadowolony wrócił na farmę. Jednak po chwili powiedział:
-Ale wpietrucha!!!
Wszyscy wiemy dlaczego.
---
Morał: nie chodzić na targ!!!

---

10.Pewnego razu farmer postanowił nic nie kupować, żeby kradzieje nie mieli czego ukraść. W tym celu KUPIŁ kilka jabłoni, zasiał pszenicę i zbódował wiatrak oraz stódnię. Wypełnił tymi rzeczami łyse pole obok domu.Nagle ktoś zapukał do muru.
-Cześć - powiedział głos zza muru.
-Kto tam? - zapytał farmer.
-Handlarz. - powiedział głos - zauważyłem, że masz nowe rzeczy. Lepiej ochroń je kryształem.
-A ile kosztuje?
-Jedną drabinę.
-Ok. - powiedział farmer po czym podstawił drabinę od wewnątrz, wszedł na mur, przestawił drabinę na zewnątrz i zszedł po kryształ. Potem wszedł na mur i powiedział:
-Drabina jest twoja handlarzu - i zeskoczył z muru na farmę. Dopiero po dwóch minutach skapnął się, że nie będzie miał jak wyjść.
-Ale wtopa!!!
---
Morał: Nie kupować kryształów, a jak już to nie za drabinę.
---

11.No wienc farmer próbował rozwalić mur, żeby wyjść do lasu pozbierać grzyby. Używał wszystkich narzędzi, które zostały na farmie. W końcu się udało i farmer zadowolony wyszedł na grzybobierzenie.
Tymczasem zły gościu zauważył, że mur jest w jednym miejscu rozwalony. Wszedł więc na farmę i ukradł wszystkie jabłka i chleby.
Kilka godzin później farmer wrócił z grzybobrania i kiedy skapnął się, że nie ma jabłek i chlebów powiedział:
-Ja nie mogę!!! - po czym zabudował dziurę w murze.
Nagle ktoś zapukał do muru.
-Cześć - był to głos jakiegoś nieznanego gościa - od dzisiaj to ja zbieram podatek.
-Ale ja przecież już płaciłęm w tym miesiącu... - powiedział farmer.
-Nie, chyba się pomyliłeś.
-Może rzeczywiście - to masz! - i farmer rzucił przez mur należną kasę.
-No - powiedział czwarty gościu i poszedł - dał się wrobić.
---
Morał: nie płacić podatków, a jak już to nie oszustom.

---

12.Pewnego razu farmer kupił jeszcze kilka drzew owocowych. Teraz było ich tyle, że na zamurowanej farmie nie było już miejsca na nic innego.---
Nagle ktoś zapukał do muru.
-Cześć - był to głos złego gościa.
-Też cześć - a to głos trzeciego gościa.
-Cześć - odpowiedział farmer - czego chcecie!?
-Przyszliśmy oddać ci twoje zwierzęta.
-Kurde, nie ma na nie miejsca - powiedział farmer.
-No to trudno. W takim razie zostawimy przy murze.
-Ok.
-To pa - powiedział zły gośćiu.
-Też pa - powiedział trzeci gościu.
-Pa - odpowiedział famrer i zajął się rozwalaniem muru, żeby jeszcze powiększyć obszar farmy. Tymczasem podkradli się drugi, trzeci i czwarty gośćiu i ukradli wszystkie owoce i chleby, a z pobliża muru wzięli wszystkie zwierzęta.
I tym sposobem farmer dorobił sobie trochę łysego pola.
Potem skapnął się, że niczego nie ma.
-NO NIE!!!
---
Morał: na razie nie ma.
---

13.Pewnego razu farmer podwyższył jeszcze dwukrotnie mur i zrobił w murze pancerne drzwi chronione kodem czterocyfrowym. Potem postanowił czekać, aż złodzieje przyjdą mu oddać rzeczy bo zauważył, że co jakiś czas to robią.

No wienc, farmer czekał kilka tygodni i w końcu się wkużył, że nie przychodzą i kupił se słonia.
Nagle ktoś zapukał do muru.
-Cześć - był to głos złego gościa - przyszłem oddać ci twoje rzeczy.
-Też cześć - a to głos trzeciego gościa - ja to samo.
-No wreszcie - powiedział farmer i otworzył drzwi.
Złodzieje wprowadzili zwierzęta i poszli z nimi i farmerem aż do łysego pola ze słoniem. Wtedy nagle kradzieje wskoczyli na słonia, staranowali nim połowę muru i uciekli. Po kilku sekundach przyszedł czwarty gościu i zapędził zwierzęta w stronę uciekającego słonia.
-NIEEEEEEEEE NOOOOOO!
---
Morał: nie odbierać podarunków od kradzieji, nawet jeśli kiedyś były twoje.
---

14.Pewnego razu farmer odbudował mur, a potem ustalił z szefem targu, że zapłaci mu pełno kasy, w zamian za co szef będzie codziennie wrzucał mu przez mur rzeczy potrzebne do przeżycia.
System ten działał dobrze do pewnego czasu.
Nagle ktoś wrzucił przez mur paczkę.
-O, dzisiejszy obiad - powiedział farmer i otworzył paczkę. Wyskoczył z niej trzeci gościu.
-Ale łyse pole - powiedział na widok łysej farmy - yyy... ja jestem tym, no przewidzeniem, zjawą. Mnie tu nie ma, tylko wygląda, jakbym był.
Farmera to wkurzyło i wyrzucił przez mur paczkę z trzecim gościem.
Paczka wylądowała na stojącym na zewnątrz drugim gościu i czwartym gościu.
-O, chyba wreszcie nie dałem się wpietruszyć - powiedział farmer po czym zawołał szefa targu - uwięź tych gościów bo mnie wkurzają.
-Okej.
No wienc farmer postanowił wyburzyć mur, bo nie był już potrzebny, a zasłaniał widok i z zewnątrz wyglądał nienormalnie.
I tak oto farmer po raz pierwszy od pół roku miał spokój od gośćiów.
---
Morał: wkurzenie matką wynalazku.
---



Z dzienniczka Bakłarzana Podróżnika
Ałtor: bbatmanbal
1.Jechaliśmy już chyba około 200 km/h. Bakłarzan Szaleniec omijał wszystkie wielkie głazy. Radził sobie z tym całkiem nieżle...o, sorry chyba się nie przedstawiłem. Jestem Bakłarzan Podróżnik i mam...yyyy... gdzieś około 30 lat. No to chyba już mogę dalej mówić. Własnie zaczął się zaczynać Kanion Wyrw... to znaczy... e, tam nieważne. Nie za bardzo lubię to miejsce. Ciekawe jak poradzi sobie z tym Bakłarzan Szaleniec. Myślę, że chyba nie za dobrze... no właśnie...

Jeep walnął o kamień i wyglebał się o niego. Wylecieliśmy w powietrze. Ja i Szaleniec.Widziałem prawie całe królestwo Bakłarzanów i granicę z królestwem cukini. Chyba wiecie dlaczego piszę ,,cukinie'' od małej.To okropne, brzydkie warzywa. Z resztą to już chyba wiecie. Lecieliśmy, to znaczy leciałem coraz niżej. Szaleńca nie widziałem, musiał zostać w tyle.Wylądowałem. A zgadnijcie gdzie? Na murze dzielącym królestwo Bakłarzanów z cukiniami.


2.Już miałem spaść na stronę cukini, kiedy złapałem się ręką muru i przeciągnąłem  na stronę Bakłarzanów. Spadłem.,,Mam szczęście"- pomyślałem. Ale nie długo się cieszyłem. Zobaczyłem bowiem cukinię. Zieloną i podobną do nas (w wyglądzie, nie charakterze!). To musiała być ona.

Prestraszyłem się nie na żarty. To samo cukinia (to chyba dobrze). Pierwsza zaczęła cukinia:
- yyy...ja jestem Bakłarzanem, tylko pomalowałam się na zielono.
A ja bez zastanowienia odpowiedziałem:
- yyy...ja jestem cukinią, tylko pomalowałem się na fioletowo...yyy, to znaczy...
I dopiero po chwili skapłem się, że powiedzieliśmy co innego...

Cukinia podjęła pierwszy cios (sorry, że napisałem ,,cukinia'' od dużej, ale to początek zdania). Zaczęliśmy walczyć. Co chwilę padałem na ziemię, przewracałem się i oberwywałem ( czy jak to tam się pisze).
W końcu cukinia walnęła mnie tak mocno, że potoczyłem się z górki. A póżniej przebrnąłem prosto pod nogami strażnika świata cukini...


3.Rzuciłem się do ucieczki. Gonili mnie strażnicy i jeszcze kilka innych cukini. Miałem ciągle coraz mniej sił. W końcu, licząc na to, że cukinie mnie nie zauważą, wbiegłem na schody, prowadzące do wielkiego domku na drzewie. Szkoda, że była tam cukinia...gdy tylko mnie zauważyła od razu wyrzuciła mnie przez okno.
Za mną rzuciły się cukinie. Spadły jedna na drugą. Długo potrwało ponowne zaczęcie ich gonitwy. Wtedy byłem już bardzo daleko od nich. Dotarłem do wielkiej groty. Ufff... wreszcie mogę odpocząć.

Ale tam były niedżwiedzie gatunku rzeszowskiego. Nie tak sobie to wyobrażałem...
,,No to fail''- pomyŹlałem. Niedżwiedzie od razu się na mnie rzuciły.
,,Przecież to tylko zwykły misio''- znowu pomyŹlałem. Muszę być spokojny.

Co by tu wymyŹlić...o, już mam. Rzucę tym patykiem w gniazdo pszczół, które widzę, a z niego wyleje się miód. Niedżwiedzie od razu tam pobiegną.

Ale pomysł się nie spisał. Wszystkie pszczoły podleciały do mnie i  zaczęły żądlić...

                                                                                          FAIL!!!!!
4.Zacząłem uciekać. Na szczęście po chwili pszczoły wyglebały się o kamień.,,Mam spokój''- pomyŹlałem. Ale nie długo to trwało.

Gdy zrobiłem parę kroków, patrząc w niebo, spadłem, to znaczy przepadłem do dziury, w której akurat była pajęczyna. Odbiłem się od niej i poleciałem w stronę innego gniazda pszczół moja głowa akurat trafiła, jak ulał w środek gniazda. Utknęła...

                                                                 Fail!!!
Po kilku minutach jakiś gościu ściągnął gniazdo ze mnie. Podziękowałem mu, a on zaprowadził mnie do swojej gospody.Była to dynia, ale widocznie po naszej stronie. Jej gospoda nie była duża, za to bardzo ładna w środku.
- Na pewno jesteś głodny, za chwilę coś ci podamy- powiedziała dobra dynia.
- Ja już się najadłem trochę miodu.
- Ale to nie wystarcza- rzekła przyjaciółka i pobiegła w stronę drzwi do kuchni -już się robi.
Zaraz póżniej dynia znowu przyszła, trzymając talerz.
- Proszę, zasmażane bakłarzany, nasz specjał... yyy ... kurczę, wy tego nie lubicie!
Jak ona śmiała zrobić FAIL z bakłarzanami! Jak ją zaraz...


5.Wbiegłem do kuchni .
- Jak śmiałeś zrobić FAIL z bakłarzanami!!! Jak ci zaraz...
- Nie, poczekaj!- krzykneła dynia- ja się jeszcze dobrze nie zaznałem z waszymi tradycjami!Nie rób tego!
- Okej. Ale żebym znowu cię nie musiał upominać. Zrozumiano!!!- krzyknąłem- No. Co byś zrobił gdyby na przykład jeden z tych karzełków ożehów podałby ci zFAILowaną dynię. Hę?
- Zapytałbym się go co by zrobił, gdyby na przykład jeden z tych mutantów porów podałby ci zFAILowanego ożeha.
- No właśnie.
Wyszedłem z gospody.
,,W którą stronę jest Rzeszów?''- pomyŹlałem. Domyślacie się chyba, że chcę wrócic do domu. Długo leśną  ścieżką podążałem w stronę Rzeszowa. Według mnie miałem iść na południowy zachód. Po chwili zobaczyłem znajomy mur dzielący cukinie z Bakłarzanami. MyŹlałem, że strażnicy nie pozwolą mi przejść na drugą stronę, ale oni podbiegli do mnie i przerzucili mnie do świata Bakłarzanów.
-Nie chcemy cię tu więcej widzieć! - pożegnali mnie.
No i dobrze.


6.Zobaczyłem drogowskaz ,,Wałbrzych 150 km''. Co... kilometrów?? PomyŹleć, że przeleciałem na początku aż około 100 km! O kurczę! Z zamyŹlenia wyrwał mnie głos jakiegoś gośćia:

-Siema, jestem Bakłarzan Zdzihu Wyglebarski- Kapuśniak. Podwieźć cię gdzieś, koleś?
-Yyy... joł, aha... może być, joł koleś- udawałem ziomala- joł,yyy... joł, do Rzeszowa, ziomal.
-DO WEFOWA??- Zdzihu Wyglebarski- Kapuśniak zrobił minę jak jakiś wkurzony kapuśniak, kiedu się wyglebuje- przecież to jakieś 200 km! Koleś, bez przesady!
-No ale, koleś, muszę wrócić, joł, do domu.
-Podwiozę cię do wielkiego leśnego hotelu ,,Epic Fail'', ziomal. Tam koleś, zatrudniają dużo taksówkarzy.
-No dobra, okej. Joł!
Wsiadliśmy do auta, a Zdzih zaczął śpiewać jakąś durną pioseneczkę:
Nie bój się to nic strasznego
wyluzuj na maksa, koleś, dlaczego
się boisz nie rozumiem cię
iii... refren: Joł, joł, joł, aha, joł joł joł aha,
joł aha joł ahaaa!
Dlaczego się boisz, co ci jest
powiedz wreszcie co się stało się
iii.. refren: Joł, joł, joł, ziomal, joł, joł, joł, ziomal
joł, joł, aha, ziomaaal!!

7.Coś mi ta piosenka nie przypadła do gustu. Nieważne. Jechaliśmy już około 200 km/h... To już było... yyy... przypomniał mi się Bakłarzan Szaleniec. Gdzie on teraz może być? Sam nie wiem...
Bryka walnęła o kamień i wyglebała się o niego. Wylecieliśmy w powietrze. Ja i Zdzi... Kurczę, to też już pisałem... no, w każdym razie, wylądowałem na jakimś dachu i spadłem. Ujrzałem napis ,,Pięciogwiazdkowy hotel Epic Fail''. O, to już tu. Pójdę poszukać jakiegoś taksówkarza.
- Dzień dobry- zapytałem przechodnia- gdzie mogę znależć taksówkę? 
- Niech pan idzie w prawo, póżniej w lewo, potem prosto, dalej w lewo, w prawo i jeszcze tylko raz w lewo.
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziałem. Tak prawdę mówiąc nic z tego nie zapamiętałem, ale nie chciałem drażnić tego Bakłarzana. Poszukam tego sam.
Po chwili dotarłem na miejsce.
- Siema...yyy, dzień dobry, może mnie pan zawieżć do Rzeszowa?
,,No nie, oby mnie tylko ten Zdzichu nie zaraził tym ziomalowaniem''
- To będzie dużo kosztowało, uprzedzam pana.
- No dobrze, oto się pan nie musi martwić. A, jeszcze jedno. Nie widział pan przypadkiem niejakowego Bakłarzana Szaleńca?
- Odjechał z innym taksówkarzem dwie minuty temu.
- Też do Rzeszowa?
- No.
- To szybko, jedźmy, zapłacę póżniej! 


8.- Musi mi pan teraz zapłacić - powiedział taksówkarz- inaczej nie pojedziemy.
- Proszę mi zaufać!
- Nie!
,, Łaski bez"- pomyŹlałem. Szybko wskoczyłem do auta (na szczęście był cabrioletem) i odpaliłem silnik (na szczęście klucz był włożony). No to jazda!

No tak. Już trochę znam te tereny. Obym nie musiał orać drzew! Cóż, trzeba sobie poradzić.
Taksówkarz niestety zdążył się uchwycić rury wydechowej. Jego nogi sunęły się po ziemi. Musiało mu nieżle dymić, bo cały czas kaszlał. Ale trudno. Muszę znależć Bakłarzana Szaleńca.
Chwilę, co to? Jakaś opona... jeżdzi? Po chwili skończył się las i znalazłem się na łące. Teraz wszystko widziałem. Jechało jakieś podobne auto do tego którym jechałem. Bakłarzan Szaleniec! No, trzeba go dogonić! Spojrzałem na chwilę do tyłu. Taksówkarza już nie było. Mam spokój.

Jechałem już prawie 200 km/h. Ale tym razem się nie wyglebałem. Na szczęście. Byłem coraz bliżej.
- Szaleńcu!!!- krzyknąłem. Auto, którym jechał Bakłarzan Szaleniec gwałtownie zahamowało, ale ja nie zdążyłem wyhamować i walnąłem w auto Szaleńca. Ojej, ciekawe co na to taksówkarz...
Wyskoczyłem z auta i schowałem się szybko. Uff...


9.Odetchnąłem z ulgą. Niestety taksówkarz zaczął mnie szukać. Właśnie podszedł do drzewa, za którym siedziałem. No to trzeba uciekać.

Biegłem już chyba około 200 km/h. Znaczy nie, trochę przesadziłem, około 20 km/h. Wskoczyłem do dziury, która zmieniła się w zjeżdżalnię, jak w jakimś figloparku. Taksówkarz też wskoczył. Zobaczyłem rozwidlenie dróg. Na szczęście ja wjechałem do jednego, a on do drugiego. Jak na nieszczęście rury znowu się połączyły. Zderzyliśmy się. Zaraz potem wypadliśmy. Ale ja wylądowałem, a taksówkarz wpadł w błąd graficzny. No i mam spokój.

Nagle zobaczyłem gościa z 20- metrową głową, 17,5- metrowym tłowiem i 20- centymetrowymi nogami. Co to za karykatura?! To się zaczyna robić naprawdę dziwne.
- Co cię tu sprowadza?- powiedział głosem jak Alvin z filmu ,,Alvin i wiewiórki''. Nie no, po prostu ŻAL!
- Yyy, ja tu przypadkiem wpadłem.
- Aha, to spadaj.
- Ale jak?- zapytałem wkurzony.
- No kurczę, nie wiem, ale jakoś się da.
- Jak?
- A co ja jestem, kurczę blade!
,, No nie da się gadać, po prostu''
- Może masz jakiś gadżet ze sklepiku. Na przykład...- powiedziała pokraka.
Nie no, ŻAL!
- Albo wróć zjeżdżalnią, no nie wiem. 


10.No cóż, jak nie da się inaczej to wracam zjeżdżalnią. Łaski bez.
Zacząłem wspinać się na górę. Mówię wam, jaka to była męka! Nie, więcej nie przejdę.
Nagle usłyszałem odgłos kogoś zjeżdżającego zjeżdżalnią. Postać zbliżała się do mnie i... zjeżdżając walnęła mnie mocno, aż zjechałem z powrotem. To był Bakłarzan Szaleniec!
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem?- rzuciłem na powitanie.
- Nieważne... kopę lat!
- Nie aż tak kopę lat. Ostatnio się widzieliśmy.
- A co z taksówkarzem?- zapytał Szaleniec.
- Wpadł do błędu graficznego.
- CO?- wybałuszył gały- jak to?
- A takto. Ja też w sumie nie wiem, co tu się dzieje. I jeszcze ta karykatura!
- O kurczę!
- Nazywam się Balikrotukotykutukus. Mów do mnie po imieniu- przerwała nam karykatura.
- Muszę? No po prostu dzięki.
- Tak.
- Dobra, powiedz mi wreszcie jak stąd wyjść!- krzyknąłem. Ty, drzwiczki!
- Może drzwiami?- zapytał Balikrotukotykutukus.
- No właśnie, trzeba było mówić!- krzyknąłem i razem z Szaleńcem ruszyłem w stronę drzwi. Usłyszałem jeszcze tylko głos pokraki:
- Tylko uważaj, bo sam nie wiem dokąd prowadzą...
A za drzwiami był błąd graficzny.
,, Może spotkamy taksówkarza?''- pomyŹlałem. W błędzie graficznym nie było nawet tak żle. Spadaliśmy długo, chyba w nieskończoność. No i co teraz będzie?


11.Nagle spadliśmy na jakąś kolorową trasę, ciągnącą się w nieskończoność. W tle widzieliśmy jakieś brązowe kwiaty. Leciała fajna muzyczka. Trasa zaczęła nas ciągnąć. Po chwili urwała się. Tylko z boku biegła dalej. My spadliśmy, ale jakaś postać z helikopterkiem nas podciągnęła. Chwilę, chwilę... coź mi to przypomina... no przecież! To Globox, przyjaciel Raymana! Ale jakiś taki zbakłarzaniony, bo fioletowy I to wszystko to ścieżka dźwiękowa!! Teraz wszystko rozumiem! Mamy przeskakiwać ze ścieżki na ścieżkę.
- Ej, Szaleniec! Słyszysz mnie!?
- No.
- Musimy przeskakiwać z trasy na trasę, jak się będzie urywać!
Gadaliśmy sobie tak cały czas, ale się droga urwała i spadliśmy znowu. A Globox powiedział:
- Ja wam tak ciągle nie będę pomagać, bo was to w ogóle nie obchodzi!! Ciągle tylko rozmawiacie i nie patrzycie, gdzie leziecie! Taki łatwy ten poziom wcale nie jest!
A ja powiedziałem:
- Przecież w Raymanie Globox ciągle go podciągał! Robił to w nieskończoność!
- Ale wy macie włączonego moda, który wszystko utrudnia!- odkrzyknął Globox.
- Ja o to nie prosiłem!
No cóż, trzeba się z tym pogodzić. Nawet nie taka zła ta traska. Wszędzie kolorowo!
- Chwila, a gdzie kryształy?! Powinny być do zbierania, w Raymanie chyba tak było!- spytał B. Szaleniec.
- To też jest w modzie, moi drodzy!- opowiedział Globox.
- Nie no, ja tak nie gram!!
Niespodziewanie wyskoczyliśmy w powietrze. Spojrzałem w dół. To ta pomarańczowo- czerwona odbijanka na końcu śćieżki! Przeniknęliśmy przez ziemię i znależliśmy się nad nią. Ujrzelismy drogowskaz z napisami: ,,WEFUF 25'' i ,,SRI DŹAJAWARDANAPURA KOTTE 110''. Jest...


12.Wreszcie wyszedłem z tego dziwacznego świata...nie wiem czy to był tylko sen, czy jeszcze coś innego, ale w każdym razie nie chcę mieć już z tym nic wspólnego...chociaż...muzyczka była fajna!
Ciekawe jak wrócę do Rzeszowa, bo nie będe chyba szedł na nogach!
Nagle w zaroślach zauważyłem cukinię z plecakiem na plecach, więc razem z Bakłarzanem Szaleńcem rzuciliśmy się na nią. Trzymaliśmy ją mocno, a ona powiedziała:
- Czemu mnie trzymacie? Czy zrobiłem coś nie tak?
- Nie wiesz, że cukinie są u Bakłarzańów niemile widziani?!!
- Jestem ogórek, przybysz z dalekich światów, a nie jakaś cukinia! Zwiedzam właśnie świat Bakłarzanów- odpowiedziała zdenerwowana.
Kompletnie nas zamurowało.
- To znaczy, że..., że nie jesteś wrogiem? Damy ci na razie spokój, ale jak będziesz nas wkurzał, to pożałujesz!
- Masz coś do jedzenia? Jestem strasznie głodny- spytał Szaleniec.
- Tak- rzekł chybaogórek, i wyciągnął z plecaka koc, plastikowe talerzyki i duży kawałek cukini.
- Teraz to już ci wierzę na 100%- powiedziałem i urządziliśmy sobie piknik.

13.Jedliśmy sobie właśnie cukinię, a Szaleniec ciągle zadawał Ogórkowi pytania dotyczące jego świata. W końcu jednak zmienił temat:
- Zastanawiam się właśnie, jak wrócimy do Rzeszowa. Stąd jeszcze koło 60 km. Masz jakiś pomysł?
- Hmm... gdzieś tu podobno płynie rzeka, kończy się w Wałbrzychu. Stamtąd już niedaleko. Możnaby wziąć jakąś łódkę, czy coś...
- No, dobra myśl!- krzyknąłem- gdzie ona tak właściwie jest?
- Musimy poszukać.
Zaczęliśmy poszukiwania. Udało się dość szybko, rzeka była za skałą.
- Ciekaw jestem, czy znajdziemy coś do pływania - powiedziałem- o, ponton! Szkoda, że nie nasz.
- To chyba nie najlepsze wyjście...- powiedział Bakłarzan Szaleniec, ale urwał, bo przyszedł jakiś Bakłarzan.
- Witam, pewnie chcielibyście to pożyczyć?- odezwał się.
- Tttak... musimy dotrzeć do Rzeszowa. Poszukujemy jakiegoś środku transportu.
- Aha... a oddacie ponton?
- Nie no coś ty, nie będziemy wracać... znaczy, możemy je zostawić w Wałbrzychu- powiedział Szaleniec.
- Zgłupiałeś?!!- wrzasnął wkurzony Bakłarzan- w każdej chwili może ktoś ukraść. Nie będę pożyczać takim głupcom, zepsują go pewnie. Do widzenia- i odszedł.
- Wtopa!- stwierdziłem- musiałeś nagadać takich głupstw!- zdenerwowałem się- wszystko na marne!

14.Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy iść pieszo. Ogórek postanowił samemu zwiedzać dalej Świat Bakłarzanów, a my szliśmy wciąż w stronę Rzeszowa. Nagle zza drzew zaczął wystawać jakiś duży dom z równie wielkim garażem obok, a za nim cała panorama Wałbrzycha. Może tu coś znajdziemy?
- Ej chwileczkę, czy to nie dom tego znanego wynalazcy z Wałbrzycha?- wyrwał mnie z zamyślenia Bakłarzan Szaleniec- tak, wszystko się zgadza, to dokładnie tu! Czytałem o nim dużo.
- Mmm?
- Tutaj na pewno znajdziemy jakiś środek transportu! Chodżmy do środka!- krzyknął Szaleniec i pobiegł w stronę domu. Zadzwonił do drzwi i otworzył mu jakiś Bakłarzan- brodacz z kapelusikiem.
- Pan jest tym wynalazcą?- spytałem.
- Nie, jest w pokoju. Byli państwo zaproszeni?
- Nniee, ale mamy pilną sprawę do załatwienia.
- No dobra, chodźcie- powiedział brodacz i zaprowadził nas do salonu.
- O, witam... w jakiej sprawie przychodzicie?- przywitał nas wynalazca.
- Szukamy jakiegoś środku transportu, żeby wrócić do Rzeszowa.
- No, jak chcecie coś od nas pożyczyć, to musicie spełnić parę warunków. Tak się składa, że mam dzisiaj dostarczyć moją machiną latającą dużo rzeczy do kolegi, mieszkającego właśnie w Rzeszowie.
- Możemy to zrobić?- zapytał Szaleniec
- No, musicie mieć uprawnienia pilota i...
- Ja mam- powiedział Szaleniec- oto one.
Szaleniec pokazał mu dokument osobisty, a ten wynalazca kontynuował swoją listę warunków:
- Pokażecie temu Bakłarzanowi do którego macie to zawieźć tą kartkę- pokazał nam ją (był tam jego podpis, jakaś wiadomość i jakieś inne rzeczy), powiecie, że przywieźliście jego bagaże i wypakujecie je.
- Spokojna głowa- powiedział Szaleniec, a później pogadał trochę z wynalazcą. Ustalił, że poleci z nami brodacz. Chyba się trochę poznali, a nawet zakolegowali. Potem Bakłarzan pokazał nam machinę (taki jakby mini-samolot) i odlecieliśmy spod jego domu.


15.Lecieliśmy machiną już dość długo, a Bakłarzan Szaleniec szukał przycisku, dzięki którym lecielibyśmy szybciej.
- Jednego w tym samolocie nie rozumiem- powiedział Szaleniec- mam te uprawnienia, a jednak nie do końca umiem kierować tym czymś. Przyciski są jakieś dziwaczne, na każdym jedna lub dwie litery. Nie wiem, do czego one służą.
- No wiesz, on jest wynalazcą. Może tworzyć nowe dziwactwa- stwierdziłem.
- Niczego mnie nie nauczył! Tak jakbym będąc pilotem potrafił obsługiwać to dziadostwo!!!- wkurzył się Szaleniec- dobra, nie będę tu siedzieć jak głupek! Raz Bakłarzanowi FAIL!!
Potem nacisnął na przycisk, a z głośników ktoś powiedział: ,, Autodestrukcja za 50...49...48...47...46...''. Rozpoczęło się odliczanie.
- Nie no, zwariuję! Jak się to wyłącza, brodaczu ty jeden?
- A bo ja wiem...
Bakłarzan Szaleniec coraz bardziej się denerwował, a odliczanie powoli się kończyło. Nagle, ni stąd, ni zowąd nacisnął na ten sam przycisk. Odliczanie ucichło. Uff...
- Ile jeszcze?- zapytałem, a Szaleniec odpowiedział:
- Kilka kilometrów...nadal nie wiem jak przyspieszyć.
Po godzinie samolot doleciał na miejsce. Zostało tylko lądowanie...
- Ciekawe, jak to zrobić... może to...- Szaleniec nacisnął na guzik z napisem ,,LA'', po czym rozpoczęło się LĄDOWANIE AWARYJNE, jak mówiły głośniki. Bakłarzan poruszał nerwowo gałką kierowniczą, ale stery nie reagowały. Samolot robił swoje.
- Nie!!!!- wrzeszczał Szaleniec, ale machina na szczęście sama wylądowała. Zaoraliśmy połowę trawnika...



Śmieszne historyjki
Praca zbiorowa

1.Star Trek: Bakłarzan - Encounter at Żbużorontotronoskinol
(znane także jako Śmieszna historyjka)
These are the voyages of spaceships Bakłarzan and Sri Dźajawanardapura Kotte...
Dawno, dawno, dawno, dawno temu w odległej galaktyce (nie wiem gdzie)  latał sobie U.S.S. Bakłarzan,
Na kturym latolo se dórzo baklarzanuw.
Bakłarzańska Flota zleciła temu statkowi klasy Pietruszior ważne zadanie:
Żeby zawieśli płytem z piosenką Tra ta ta do innej galaktyki.
Ich statek miał wystarczającą moc nawet do długiego warpó czasowego, więc nie powinno to stanowidź problemu,
Ale był, ktoś zabrał im połowe mocy i jeszcze polowe z tego co zostało.
A więc z nędzną 1/4 mocy mogli max osiągnąć warp 3, co przekłada się na 2 mięsionce drogi do tamtej galaktyki.
Lecz później przyszedł ktoś inny i zabrał im resztę mocy,
Więc polecieli drugim statkiem z zapasem mocy.
Statek ten zwał się U.S.S. Sri Dźajawardanapura Kotte, a oznaczono go NCC-milionpięćsetstodziewięćset-B, a jego możliwości były takie:
1. Prędkość światła w mniej niż 1 sekundę
2.Prędkość warp 8 (kilkanaście razy więcej niż prędkość światła) w mniej niż rok (czyli np. attosekunda)
3.Niezniszczalny pancerz
I ruszyli na wspaniałom wyprawę.
Wszystko było dobrze, gdyby nie to, że nawigator zapomniał ominąć pola asteroidów i statek wyglebał się o jedną z nich. Ku ich zdziwieniu, w tym miejscu była grawitacja.
Rombneli o ziemię tak niespodziewanie, że wypadli ze statkó,
Ale odbili się od osłon (niezniszczalnych) a statkowi nic się nie stało, lecz stracili łączność i po chwili zajarzyli, że ta planeta jest na terytorium strefy Cukingonów,
Ich śmiertelnych wroguf,
Co oznaczało THIS IS RZESZÓW!!!
I wyskoczył Bakłaleonidas.
Bakłaleonidas już miał zrobić THIS IS RZESZÓW ale kiedy zbierał siły na niebie pojawił się Dr. Bakłarzanopogus,
I wzioł go na przymusowe badanie płuc na enderprajsie i odlecieli.
Reszta załogi poradziła sobie z kierowaniem U.S.S. Sri Dźajawanardapura Kotte, więc odlecieli na dalszą podróż.
U.S.S. Sri Dźajawardanapura Kotte wszedł w warp 10 i po chwili był już w 9/56 drogi do celu
I generator wybuchł,
Więc przerazili się bo nie wiedzieli co zrobić.
Poprosili o pomoc od Floty, włączyli nadawanie na wszystkich częstotliwościach i czerwony alarm.
Jednak czerwony alarm zmienił się na fioletowy
A fioletowy na pomarańczowy
A pomarańczowy zgasł i siadło zasilanie
A statek rozbił się na małe baklarzan(tran)sformersy
A potem poskładał się w statek ale parowy
Ale system awaryjny wytworzył hologram wody dla statku i płynęli se po wodzie przez kosmos (ludzie się patrzą!)
Ale okazalo sie rze połowa załogi ma chorobę morską,
Więc zatrzymali się w Drydocku.
To zdanie zostało usunięte przez administratora bloga.
To zdanie zostało usunięte przez administratora bloga.
... i dlatego usunięto wszelkie ślady tego wydarzenia, tak jak te komenty
I wtedy znależli dynie i cukinie które były szpiegami Ornacha Pilmana
I zesłali je do Ćerapuńdźi, gdzie czekał na nich Óńdęrtąkęr.
A więc znowu byli bespieczni i polecieli naprawionym (zmienionym na nowo w kosmiczny) statkiem.
Tym razem udało się przelecieć 99,9999999999999% drogi
Ale im walnęły silniki i spadli na planete Żbużorontotronoskinol.
Tam skapneli sie że mogą przeteleportować płytę do określonej przez Flotę galaktyki i zrobili to.
I wrócili do kfatery Bakłarzańskiej Floty, aby znovu a znovu vydavać za poznanim tajemnych novych svetu, hledat nove formy zivota a nove civilizacie, odvazne se pousti tam kam se dosud nikdo nevydal...
THE END